Dwa tygodnie temu napisałam pierwszy felieton dotyczący drugiego kroku edukacji finansowej, czyli tego, że pieniądze się zarabia. Aby je mieć trzeba wykonać jakąś pracę. (Jeśli nie pamiętasz już tych kroków, to zajrzyj do zakładki Zacznij tutaj) I że jest kilka zabaw, by to pokazać przedszkolakowi. No, ale to zabawy. A gdyby tak zastosować ten krok bardziej praktycznie? Czyli pozwolić dziecku uczyć się na własnym doświadczeniu?
Bo nic tak nie uczy, jak możliwość samodzielnego uczenia się na własnych przeżyciach. Poparzysz się? Następnym razem będziesz ostrożniej obchodzić się z ogniem. Spadniesz z drzewa? Potem może nie będziesz wchodzić tak wysoko. Zgodnie z tą logiką, aby nauczyć naszego potomka, że pieniądze się zarabia, powinno pozwolić mu sie pracować. Od razu po wypłacie zobaczy związek. A jak nie będzie chciało pracować, to nie pieniędzy nie dostanie. Czysty, oczywisty przekaz. Ale jakie zadania, jakie prace można pozwolić wykonywać dziecku?
Bo dziecko nie może robić wszystkiego. I przede wszystkim jego obowiązkiem jest nauka. Jeszcze nie tak dawno temu – bo nawet nie sto lat, dzieci pracowały fizycznie równie ciężko jak dorośli. Dopiero po I wojnie światowej i powstaniu Międzynarodowej Organizacji Pracy w 1919 r. zaczęto to normować. Wprowadzono pewne standardy – jak 8 godzinny dzień pracy czy określone warunki pracy dla dzieci i kobiet. Uznano, że szczególna ochrona należy się właśnie dzieciom. Bo trzeba je chronić przed wyzyskiem, na który szczególnie są narażone ze względu na swoją niedojrzałość, także w zakresie rozumienia finansów. Uznano, że dopóki dziecko może się uczyć, to właśnie nauka powinna być jego podstawowym obowiązkiem. I tak też stanowi polska Konstytucja z 1997r. Dlatego, jeśli chce się zatrudnić dziecko, trzeba się ubiegać o spełnienie kilku warunków, w tym uzyskania odpowiednich pozwoleń i zgody inspektora pracy. I tylko określony rodzaj pracy i na specjalnych warunkach można zaproponować małoletniemu – jak określa dziecko kodeks prawny.
Bo zgodnie z artykułem 32 Konwencji Praw Dziecka
przed wykonywaniem pracy, która może być niebezpieczna lub też może
kolidować z kształceniem dziecka, bądź może być szkodliwa dla zdrowia dziecka
lub jego rozwoju fizycznego, umysłowego, duchowego, moralnego, lub społecznego.
Więc jeśli dziecko ma mieć możliwość zarabiania pieniędzy jako podjęcia pracy poza domem, to musi być naprawdę przemyślana decyzja. Na dobrą sprawę decyzja rodzica. Bo szczerze wątpię, aby dziecko w wieku przedszkolnym chciało tak naprawdę zarabiać pieniądze. Dla nich bardziej w końcu liczy się zabawa.
Jak więc dziecku pokazać praktycznie, że pieniądze się zarabia? Jak pokazać to przedszkolakowi? A skoro głównym obowiązkiem dziecka jest nauka, to czy powinno coś w domu w ogóle robić? A jeśli tak, to co? A jak nie chce?
Pytania są właściwie moimi osobistymi pytaniami, które powstawały im więcej zastanawiałam się i robiłam w temacie edukacji finansowej naszych dzieci. Związek między pracą a pieniędzmi uważam za istotny. Więc raczej nie dawać kieszonkowego, tylko płacić za prace domowe? Tak by wiedziało, że praca = pieniądze. I że praca się opłaca, że to po prostu warto robić . Bo nie wyobrażam też sobie, aby moje dzieci w przyszłości nie chciały pracować. Czy utrzymywać się z naszych dochodów i korzystać z dobrodziejstwa “mieszkania u mamusi” aż do 40 – tki:) Do tego coraz bardziej byłam zmęczona obowiązkami domowymi. A wiecznie porozrzucane zabawki budziły coraz większą złość. A moje dzieci wcale nie były chętne do jakichkolwiek prac domowych. Co jakiś czas pomagały posprzątać zabawki, ale żeby można było na nie liczyć codziennie? To już zbyt dużo. I doszłam do wniosku, że zanim dam swoim maluchom pieniądze za prace domowe, to najpierw muszę ustalić, czego od nich oczekuję na codzień, jakie obowiązki powinny mieć i teraz w przyszłości. Żeby już zaczęły się przyzwyczajać i miały pewne nawyki związane z pracami domowymi. Oraz żeby było jasne, że w domu nie wszystko robi się dla pieniędzy. Mnie w końcu nikt za gotowanie i odkurzanie nie płaci. A szkoda 😉
Tak więc usiadłam sobie jednego wieczoru i zastanowiłam się, jak widzę ich obowiązki teraz i w przyszłości. Co chcę, by robiły jako przedszkolaki i jako nastolatkowie. Ułożyłam sobie schemat, który skonsultowałam z mężem. A potem razem uzgodniliśmy, co chcemy, by robiły dla pieniędzy. Za co chcemy im płacić. Schemat był prosty i jasny. Obowiązki miały robić, no bo to coś dla rodziny. A jak będa chciały zarobić pieniądze, to będą musiały się trochę wysilić. A jak nie będą chciały się wysilać, to nie będą miały pieniędzy. Proste.
Pełna energii przystąpiłam do wprowadzania nowych porządków. Bo to na czym najbardziej mi zależało, to porządek właśnie. Więc co wieczór, zanim jeszcze nastał czas na kąpiel, oznajmiałam, że teraz czas na sprzątanie. No i sprzątaliśmy razem. Nawet było fajnie. A to robiliśmy zawody na wrzucanie zabawek do kosza. Albo przesyłki, gdzie wózek służył do transportowania klocków. Raz nawet mój Pierworodny nie pozwolił mi zejść z fotela, bo on sam chce posprzątać! Muzyka dla moich uszu! Więc siedziałam posłusznie i pękałam z dumy, jak moje dziecko bardzo gorliwie wyszukuje pod kanapą najdrobniejsze nawet zabawki, by było czysto. Po prostu było pięknie. Niemalże jak w bajce.
No i jak się pewnie domyślasz, bajka długo nie trwała. Nawet tygodnia 🙁
Bo moim dzieciom się to po prostu znudziło się. I o ile sprawa płatnych zajęć nie była dla mnie problemem – nie ma pracy, nie ma płacy – to z obowiązkami domowymi czułam się bezradna. Bo co zrobić, gdy po dziecko po prostu nie chce nic robić?
Spotykasz się w ten sposób z wolą drugiego człowieka. I bądź tu mądry człowieku. Lać już nie pozwalają, to, co robić?
No właśnie. Myślę, że to dosyć ważne. Gdy dziecko nie chce sprzątać zabawek, a ty w żaden sposób nie możesz go przekonać, żeby zrobiło inaczej, to spotykasz się Rodzicu z bezradnością. Swoją bezradnością. Tak jak i ja poczułam się bezradna. Bo taka jest prawda, że nie mamy kontroli i całkowitego wpływu nad światem. I nad swoim dzieckiem też. Bo choć dzieci kochają rodziców i wiele dla nich zrobią, to zdarza im się mieć własne zdanie. I to jest właśnie super. Jeśli zależy Ci na tym, by w przyszłości Twoje Dziecko miało własne zdanie i czuło się pewne w swoich decyzjach. Możesz oczywiście to zdanie i niezależność dziecka złamać. Ale zastanów się czy warto? Jaka będzie tego konsekwencja? Co się stanie z zaufaniem dziecka do Ciebie? Co będzię z Twoją wrażliwością, jeśli siłą będziesz wymuszać na nim szacunek do swoich decyzji? Jaka będzie między Wami relacja w przyszłości, jeśli teraz porozumienie jest oparte na przymusie?
Od razu to napiszę – nie dam Ci żadnej gwarancji na to, jak wpływać masz na Twoje dziecko. Nie dam Ci żadnej metody, dzięki której nie doświadczysz poczucia bezradności, braku kontroli. Bo sama takiej nie posiadam.I wcale nie uważam, że koniecznie trzeba na mieć sposób na bezradność. Poza pogodzeniem się z faktem, że bezradnym po prostu w pewnych sprawach się bywa. Jak w sprawach wychowania dzieci. Nie jeden raz mierzyłam się, z tym, że moje dzieci po prostu nie robią, tego co ja bym chciała. Ale też wiem, że nie chodzi o to, by moja dwójka zawsze stosowała się do tego co mówię. Owszem z racji wieku, doświadczenia, odpowiedzialności, tego, że jestem rodzicem są sytuacje, w któych muszę wykazać się stanowczością. Nie pozwolę – i Ty pewnie też – dziecku wbiec na ulicę. Co więcej, przytrzymasz je nieco mocniej i odciągniesz od jadących samochodów. Bo jesteś od tego, by zapewnić dziecku bezpieczeństwo. Ale też Twoją rolą jest zapewnienie takich warunków rozwoju, by dziecko osiągnięło jak największy swój możliwy potencjał. Swój. To, co jest jego mocną stroną. A nie zrobi tego, jeśli nie będzie miało do siebie samego zaufania. Że jego zdanie jest ważne. I że się liczy.
Wracając do spraw domowych i pracy. Mój powyższy wywód nie oznacza to, że namawiam do tego, by dzieci w domu nic nie robiły. I że to im należy się obsługa. Ugotowanie, przyniesie talerza z obiadem, wyniesie, posprzatanie itp, itd. Wszystko dla nich. Przeciwnie, uważam, że to dobra sprawa, gdy dzieci razem z rodzicami razem pracują na rzecz własnego domu. Bo wtedy też mogą dać coś z siebie. A nie ma pełnego rozwoju, nie ma też pełnej relacji, jeśli tylko jedna strona dostaje, a druga daje. Dlatego zachęcaj swoje dzieci do pomocy. Tobie. Bo tego właśnie potrzebujesz. Proś o angażowanie się w prace domowe. Ale rozwijaj to bardziej na zasadzie uczynności, a nie obowiązkowości. Powiedz po prostu: ” Potrzebuję Twojej pomocy”. Do dzieci bardziej trafia to, że mogą swojej – przecież bardzo kochanej mamie czy tacie – pomóc. Tu i teraz. A słowo obowiązek – niezbyt dobrze się kojarzy. Przynajmniej mnie. Widzę to jakoś coś uciążliwego, co trzeba zrobić. I raczej ja nic z tego nie mam. Robię, bo każą. I chcę jak najszybciej z nim się uporać, by mieć to wreszcie z głowy. Zupełnie co innego oznacza dla mnie słowo pomoc. Że mogłam się komuś przysłużyć. Że byłam potrzebna. Jest to zupełnie inne uczucie. Fajne. Przyjemnie. W takim układzie obie strony zyskują – osoba potrzebują dostała pomoc, jakiej potrzebowała, a ten który pomaga otrzymuje wdzięczność i przekaz, że się liczy, że jest potrzebny. A to dopiero podnosi samoocenę!
Poza tym, to będziesz oczekiwać wykonywania obowiązków domowych, wcale nie musi przełożyć się to na odpowiedzialność dzieci w życiu dorosłym. Wiem to po swoim przykładzie. Jestem bardzo odpowiedzialną osobą. Nie raz słyszałam od osób, z którymi pracowałam, że dobrze wywiązuje się ze swoich zadań. Ale wątpię, bym osiągnęła to, dzięki temu, że co tydzień w sobotę u nas się sprzątało. Że był to odgórnie uzgodniony obowiązek, który każdy wykonywał. Gdyby tak było, sprzątanie weszłoby mi w krew i co tydzień bym latała ze ścierą i z odkurzaczem. A nie latam zawsze. Czasem nie ma takiej potrzeby, czasem mi się nie chce. A już szczerze nie znoszę, gdy mam w głowie, że muszę posprzątać. Bardziej przemawia do mnie myśl, że dzęki temu zapewniam zdrowie swojej rodzinie. I dlatego też jestem odpowiedzialna w pracy, bo wiem, że tego potrzebuje osoba, z którą współpracuję czy dla której pracuję. Że jestem pomocna. Tak jak na moją pomoc mogła liczyć mama przy lepieniu pierogów lub zastawianiu stołu dla gości.
Niedawno na Facebooku krążyło zdjęcie z wypisaną listą obowiązków dziecka od 2 czy 3 roku życia aż do wieku nastoletniego. Wzbudziło ono wiele emocji i komentarzy. Co wymagać, kiedy, czy dawać obowiązki czy nie, czy oczekiwać od dziecka wykonywania prac domowych czy nie.
Gdy popatrzyłam na to zdjęcie ponownie, uznałam, że jest to lista rzeczy, które dzecko po prostu jest w stanie wykonać. I taki po prostu dałabym mu tytuł. O wykonanie, których mogę poprosić. Bo nie przekroczy to umiejętności dziecka. I nie będzie stanowić ciężaru ponad jego siły ani wyzysku – przed czym przestrzega Konwencja Praw Dziecka. Ale nie przywiązuję się do tej listy. Traktuję ją jako luźną wskazówkę, w czym mogę dzieci prosić do pomocy.
Bo to, co zauważyłąm, moje dzieci są do niej bardzo chętne. Co prawda nie zawsze do takiej, jakiej bym oczekiwała. Jak umycie drzwi mopem, którym przed chwilą myłam podłogę 🙂 Ale też chętnie mi pomogą, gdy łączy się to z ruchem. Często, to nie problem dla mojego Syna, by wbiegł kilka razy po schodach, by odnieść zabawki na miejsce. Albo wcisnąć przycisk w odkurzaczu. Pomogą, jeśli to dla nich także świetna zabawa. Ale nie gdy ich od zabawy odrywam. Albo gdy tego sprzątania nie jest dużo. I gdy robimy to razem.
Prawdę mówiąc nie zawsze dostaję pomoc kiedy o to poproszę. No, ale to urok proszenia. Musisz zaakceptować to, że Twoja prośba może spotkać się z odmową. Bo to nie nakaz i rozkaz. Ale prawdę mówiąc znacznie bardziej mi odpowiada sytuacja, gdy proszę niż nakazuję. I znacznie łatwiej jest mi radzić sobie z odmową, gdy proszę niż gdy wymagam. I wiem, że przekłada się to na moje relacje z dziećmi. I że dostają przekaz, który jest dla mnie istotny – Rodzina jest po to, by sobie pomagała nawzajem.
Mała uwaga – czy to oznacza, że aż do osiemnastki mojego dziecka mam go prosić, a nie wymagać? Nie dawać mu żadnych obowiązków? Nie. W wieku nastoletnim – gdzieś tak od 12 roku życia – młody człowiek jest w stanie wziąć na siebie odpowiedzialność za kilka własnych obowiązków domowych. Łatwiej jednak będzie mu je wykonywać, jeśli przez kilka wcześniejszych lat angażowany był do pomagania przy ich wykonywaniu przez rodziców.
A jak u Was wygląda sprawa obowiązków domowych? Podzielicie się w komentarzu?
Źródło zdjęcia:Pixabay A jeśli podobał Ci się ten artykuł, nie zachowuj tego tylko dla Siebie! Podziel się!
mam 14 sto letnia córkę i do tej pory nie rozwiazałam w zadowalający sposób sprawy pomocy w domu :/
Witaj Kasiu, dziękuję Ci bardzo za komentarz. Tak, zgadzam się z nastolatkiem to zdecydowanie trudniejsza sprawa. Bo to już właściwie coraz bardziej młoda kobieta, która pewnie coraz dobitniej pokazuje swoje zdanie. Trochę ciężko mi dokładniej komentować, bo nic nie wiem o Waszej sytuacji. To, co czasami pomaga, to pokazanie dziecku swojej bezradności. Albo przekazanie mu odpowiedzialności za niektóre sprawy, jak np, by robiła swoje pranie. Ale dobrze by to było poprzedzić rozmową – spokojną, uznającą też jej coraz poważniejszy wiek – na temat udziału każdego członka rodziny w obowiązkach rodziny. I że jednak oczekujesz także od niej, że będzie robić dane obowiązki. Jakie tam jej przeznaczysz albo uzgodnicie razem w drodze dyskusji. Pozdrawiam.
Aniu, moim zdaniem każde dziecko powinno wykonywać obowiązki domowe. No niby proste jak drut. Już mówię: w domu, brat i ja mieliśmy zrobiony przez Dziadka grafik, wysiał na drzwiach w kuchni i nasza Mama wpisywała co kto zrobił. Za wykonanie dostawaliśmy kieszonkowe i jakąś małą nagrodę (nasz Dziadek to sprawdzał). Mam po tym nawyk sprzątania i historyjkę rodzinną do opowiadania na jeszcze długie lata! Uczestnictwo w obozach harcerskich też mi dało szkołę i chwalę rodziców, że nas wysyłali na nie. Trochę trzeba takiej twardej ręki w wydaniu średnim w wychowywaniu..pozdrawiam
Witaj Kasiu i dziękuję za komentarz. Ja mam osobiście takie wrażenie, że niby jedna i ta sama metoda zupełnie inaczej sprawdza się w zależności od podejścia rodzica. I od osobowości dziecka. Na pewno zawsze trzeba szanować drugą osobę – także przy wymaganiu obowiązków domowych. U Was to podejście najwyraźniej było pozytywne, skoro Tobie i bratu Twoja Mama i Dziadek zaszcczepili pozytywne nawyki i że sprawdzają się one w Waszym życiu. Pozdrawiam Cię serdecznie!
U mnie fajnie sprawdziły się śniadania robione przez dzieci w weekendy. W sobotę robi młodsza (7 lat), w niedziele starszy (11 lat). Po prostu w tygodniu to ja im przygotowuję śniadania + śniadanie do szkoły więc zaproponowałam im aby w weekendy to oni robili śniadanie dla wszystkich. Czasami jest to jajecznica, czasami parówki a czasami uśmiechnięte kanapki 😉 Wiąże się to też ze zrobieniem przez nich odpowiednio wcześniej listy zakupów zgodnie z planem, co zrobią na śniadanie. Jeśli tego nie zaplanują zostają z tym co jest w lodowce :>
I to jest ich “obowiązek”, którego nie traktują jako coś, co muszą zrobić. Przeważnie chcą to zrobić. No i jeszcze pamiętają aby kota nakarmić. Czasem. Oczywiście zdarzają się gorsze dni ale sporadycznie. Gorzej jest ze sprzątaniem w swoich pokojach czy wyrzucaniem śmieci (tu muszę zawsze przypominać i nie zawsze są chętni to zrobić).
Witaj Aniu! Ale fajny patent z tymi śniadaniami! Ciekawe, jak moje by zareagowały, gdybym zaproponowała im coś takiego 🙂 Świetnie, to sobie wymyśliłaś. No i przy okazji dzieciaki uczą się odpowiedzialności i wyciągania wniosków z własnych błędów. I właśnie o to mi chodziło, że oni angażują i pomagają, nie dlatego, że muszą, tylko, że chcą. A efekt jest nawet lepszy, bo nie ma krzyków czy nerwowej atmosfery. Co do sprzątania, to jak ich dobrze rozumiem. Ja do tej pory mam z tym problem :)Pozdrawiam!
Spróbuj 🙂 Moim pomysł się bardzo spodobał. Wiesz, to też jest tak, że dzięki temu mogą się poczuć bardziej “dorosłe”. Młodszym dzieciom można troszeczkę pomóc i np. pokroić chleb/bułki/wędlinę/ser nawet poprzedniego dnia wieczorem aby na rano miały gotowe. Starsze to i jajecznicę same zrobią, wodę zagotują… także tu nawet wiek nie ma dużego znaczenia.
Pomysł mi się bardzo spodobał, mężowi również. A może i w sobotę wypróbuję ☺
Do wszystkich Mam, które mają problem z tym, że nastolatki im nie pomagają w domu – ja byłam wygodna i sama nie zaczęłam dopóki mnie nie poproszono, ze względu na moją wieloletnią chorobę wychowano mnie na księżnisie-delikatnisie dwie lewe ręce, dlatego błagam Was drogie mamy, proście, zachęcajcie, informujcie dziecko, że “dziś chciałabym żebyś…a. b. c. “Leń choć Was bardzo kocha i dałby się za Was pociachać sam nie wstanie znad książki i nie rzuci się do prasowania/wynoszenia śmieci itd 🙂
Witaj Pani Minaturowa! Dziękuję za Twój komentarz. Też myślę, że dużo zależy od postawy rodzica. Jak on nie pokaże dziecku, że jego pomoc może być istotne i potrzebna,to ono samo się może nie domyśleć ..
To bardzo trudne, a jednoczesnie bardzo ważne, aby nauczyc dzieci, że:
– żeby miec pieniądze trzeba na nie zapracować
– nie wszystko robi się dla pieniędzy
– są rzeczy które trzeba wykonac i nie oczekiwac za nie zapłaty
Mam nadzieję, że damy radę to przekazać dziecakom
Witaj, Mama Notuje. Myślę, że połowa sukcesu tkwi w tym, by wiedzieć, co chce się dzieciom przekazać. Osobiście mam wrażenie, że wtedy zawsze znajduje się na to jakiś sposób. Pozdrawiam!
wydaje mi się, że dzieci tak na prawdę lubią obowiązki. zwłaszcza, jeśli im się powie, że potrzebujemy pomocy, że to bardzo dorosłe i jesteśmy z nich dumni. kiedy zauważymy, że maluch posprzątał lub schował swoje zabawki i pochwalimy go, to dostaje sygnał, że zrobił coś ważnego, dobrego i potrzebnego. wydaje mi się, że kształtuje to dobre nawyki i tylko procentuje w przyszłości.
Witaj Justa. Mam właśnie takie wrażenie, że dzieci łatwiej nakłonić do pomocy, szczególnie gdy się o nią szczerze i jasno poprosi. I zupełnie inny przekaz daję dziecku. U mnie przynajmniej to działa. Pozdrawiam
Myślę, że płacenie za wykonanie obowiązków domowych to zły pomysł, ale wstrzymanie wypłaty kieszonkowego jak dziecko uporczywie uchyla się od jakiejkolwiek pomocy jest ok.
Witaj Jogosfera. Dla mnie łączenie pieniędzy i obowiązków, to łączenie dwóch różnych spraw. Jeśli chcemy nauczyć dziecko zarządzania finansami, to po prostu dajemy mu pieniądze i już. A jeśli dziecko nie chce pomagać w domu, to już jest kwestia wzajemnej relacji między rodzicem a dzieckiem. Która wymaga przyjrzenia się i zbadania. Kontrola za pomocą pieniędzy raczej tę relację utrudni. Bo dziecko będzie wykonywało prace domowe z musu, a nie z chęci pomocy i życzliwości. Bo rodzina jest od tego by sobie pomagać. Pozdrawiam
Myślę ,że nie ma dobrej metody uniwersalnej dla każdej rodziny. Tutaj duże znaczenie ma jednak osobowość dziecka . Bardzo miło czytało mi się Twój artykuł. To są tematy , które wciąż i wciąż są dla mnie aktualne..